Strona domowa Andrzeja Dzianotta

Powrót - strona główna

Opis wycieczki na Krym 2013 rok

Wyjazd Skorzystalismy z oferty Biura Podróży HORYZONTY z Warszawy. Wycieczka pod tytułem "Wyprawa po złote runo".(więcej) Start z Przemyśla. Udało sie zdobyć miejsca sypialne w pociągu i rano ok. 11.00 dotarlismy z Bydgoszczy do Przemyśla. Pociąg punktualny, miły Pan Kuszetkowy, czysta pościel, noc przespana. Czegóż chcieć więcej. Obok dworca wymieniamy pieniądze. Kurs przyzwoity więc nie ma na co czekać. Grupka wycieczkowiczów (16 osób) się zebrała i busikiem odjazd do Lwowa o 15.00. Po drodze Pan Pilot (p. Aleksander Strojny) przekazuje pierwsze zalecenia. Najważniejsze to higiena posiłków. Zaleca by przed każdym posiłkiem zażyć 50 ml. "medycyny" i po posiłku drugie 50 ml.

Pierwsza wątpliwej urody "atrakcja" to granica z Ukrainą. Zdążyliśmy sie przyzwyczaić do swobodnego przejazdu granic a tu czas jak by się cofnął. Kolejka aut ale my "robimy" za autobus więc po ok. 1,5 godzinie wjeżdżamy na teren Ukrainy. Do Lwowa dojeżdżamy bez problemu zwracając po drodze uwagę na Pałac Gargamela. Lądujemy w hotelu. Taki blok przy szerokiej ulicy. Mamy troche pecha bo dostajemy pokój od strony ulicy. Gorąco, okna muszą być otwarte a tu niezły "jazgot". Pokój taki trochę z pogranicza akademika i hotelu robotniczego ale z łazienką. Nie wszystko działa ale na 2 noce może być.

Rano śniadanie (w cenie wycieczki). Serwowane. Nie żaden "szwedzki stół". Jednym z argumentów podjęcia decyzji o zapisaniu się na wycieczkę była chęć poznania kuchni ukraińskiej no i rozkosze kulinarne. Dobra, śniadanie "z głowy" ale za to pewnie obiad w restauracji w centrum Lwowa będzie ach!!! Jedziemy "marszrutką" (busik komunikacji miejskiej) do centrum, spotykamy uroczą przewodniczkę. Podobno we Lwowie mogą działać tylko miejscowi przewodnicy. OK. Babka na szeroką wiedzę i oprowadza nas po najważniejszych obiektach. Mamy tylko 1 dzień na zwiedzanie. Udało jej się uzyskać zgodę na wejście grupy do Opery.

Okazuje się, że może ona dokonać rezerwacji obiadu w jakiejś "zaprzyjaźnionej" restauracji co powinno zaoszczędzić czas bo mamy jeszcze dużo do zwiedzania. Składamy u niej zamówienie, ona przekazuje je telefonicznie do restauracji. Fajnie.

Oglądamy cuda Lwowa i docieramy do umówionej restauracji. Okazuje się, że tego co zamówiliśmy NIE MA i trzeba wszystko zamawiać od początku z tego co jest. Zamawiamy w końcu jakieś placki ziemniaczane. Otrzymujemy 5 szt. grubych kluch nasączonych tłuszczem. Zjadam 2 i wystarczy. Cholerka, rozkosz kulinarna !!! Uprzedzając fakty okazało się, że 2 kluchy "trzymają" solidnie i żadna kolacja nie wchodzi w grę. Co najwyżej zimne piwko.

Po obiedzie jedziemy tramwajem na Cmentarz Łyczakowski. Pani Przewodniczka prawie o każdym grobie potrafi coś powiedzieć. Docieramy na Cmentarz Orląt. Wracamy do Centrum i ok. 19.00 żegnamy przewodniczkę. Naprawdę wykonała kawał dobrej roboty. Dziękujemy. Zmęczeni realizujemy plan: "marszrutka", hotel i lulu. Przed wejściem do hotelu jeszcze drobne zakupy przed jutrzejszą przygodą pt."Plackarta".

Plackarta Po hotelowym śniadaniu podstawiony busik wiezie nas na dworzec kolejowy. Wsiadamy do podstawionego już pociągu na "z góry upatrzone pozycje". Mamy 2 prycze wzdłuż wagonu przy oknie ze stolikiem. Cóż, może nie bedzie źle. Obiegowe opinie z netu trochę nas przestraszyły. Zaczynamy od.....sprzątania. Nasączone husteczki idą w ruch i po wytarciu siedzeń, okien i miejsc, które musimy dotykać nie jest najgorzej. Staramy się nie ruszać zasłonek na oknie bo natychmiast wylatuje drut robiący za karnisz okienny. W końcu zwalamy to na stolik i spokój. Można nawet popatrzeć za okno. Monotonny krajobraz, chaty kryte eternitem.

Pani Kuszetkowa rozdaje pościel. Komplety zamknięte w plastikowych kopertach. Prosto z pralni. Po otwarciu nawet miły zapaszek świeżego prania. Poszewka na poduszkę, 2 prześcieradła i ręcznik. Ściągamy z góry materace i rozkładamy spania. Patrząc na materace ścielimy po 2 prześcieradła. Gorąco i duszno tak, że nawet prześcieradło do przykrycia to za dużo. Prawie nikt nie uchyla okien bo albo nie można albo ukraincy nie lubią. Na pryczy prostopadłej do nas poznajemy Polkę, która wyszła za Ukrainca. Mieszka we Lwowie i udaje się do sanatorium na Krym. Dobrze mówi po polsku i zaprasza do Lwowa oferując nawet mieszkanie.

Na trasie kilka nieco dłuższych postojów. Nastawiliśmy sie na czysty folklor na peronach a tu kilka handlarek oferuje pierożki z garnka przyniesionego w worku foliowym, z kartonu owoce. Jest nawet facet obwieszony wędzonymi rybami dyndającymi mu na brzuchu. Kupujemy kilka pierożków i w drogę. Nawet niezłe.

Grupa porozrzucana po całym wagonie. Pewnie Biuro Podróży czekało z rezerwacją miejsc do chwili skompletowania wycieczki i dostaliśmy miejsca ostatnie. Szkoda bo można by zacząć "integrację". Pierwsza wizyta w toalecie rodzi pytanie: Jak dotrwać do końca podróży bez kolejnych tam wizyt? Zobaczymy bo to całe 25 godzin jazdy. Wieczorkiem coś tam zjadamy z własnych zapasów i lulu. Trochę krótka prycza i duszno jak diabli ale .....zasypiamy. I tak do rana!!!

Krym Docieramy do Symferopola. Przejazd ze Lwowa okazał się nie taki straszny. To "tylko" 25 godzin. Podróż koleją transsyberyjską trwająca np. 7 dni to prawdziwe wyzwanie. Wysiadamy, chwila na rozprostowanie nóg i podstawionym busikiem wyjazd do Bachczysaraju. Noclegi (4) zaplanowano w tzw. "turbazie". Znowu opinie z netu nastawiają niezbyt!! Zobaczymy. Lądujemy w turbazie. Nie jest źle. Położona na peryferiach, spokój i cisza. Wspólna toaleta, umywalnia i prysznic. W męskiej umywalni 3 krany. Działa 1, potem udało sie uruchomić drugi. Prysznic na zewnątrz budynku, sitko nie słuchawka. Żona bierze worek foliowy na głowę. Toaleta męska 2 "oczka". Chyba wszystko sprzątane ale generalnie s...f. W pokoju jako tako, czysta pościel, jakiś "dywan" na podłodze. Zapowiadanych w necie robali nie widziałem. Generalnie weryfikacja opinii o turbazie na PLUS. Na zewnątrz miejsca do posiedzenia więc grupowe "rodaków rozmowy". Biuro funduje degustację win krymskich. Całkiem miło.

Od następnego dnia realizujemy plan zwiedzania zaproponowany w ofercie Biura. Podstawiony busik jest do naszej dyspozycji zresztą Olek zna doskonale okolicę. Podczas jazdy opowiada "starodawne dzieje" w przerwach włączając przygotowaną muzykę, głownie "szczypatielne" utwory. Jak nam się wydaje jest doskonale przygotowany. Potwierdza to do końca wycieczki.

Posiłki jadamy w przerwach w zwiedzaniu. Tu kompletna porażka. Olek informuje "co jest co" w menu ale nie może powiedzieć jak to jest przyrządzone bo co knajpka to inaczej. Trzeba próbować. Mnie podczas całego pobytu udało się zjeść dobrze 3 razy. Były to: "pielemienie" czyli doskonałe małe pierożki w rosole, kalmary opiekane i żeberka baranie. Te ostatnie smaczne ale twardawe. Podlane niezłym winem dostarczyły pewnego zadowolenia. Jak zaobserwowałem współtowarzysze wycieczki zastawiali niedojedzone porcje. Jak wspomniałem sytuację ratowało wino no i owoce. Jakoś nie zauważyłem by uczestnicy zastosowali się do rad Olka co do stosowania przed i po posiłku "medycyny". Skutki takie, że jakoś tak kolejno zaczynają się małe sensacje żołądkowe. Ale przechodzą.

Owoce!. To osobny rozdział. Takich brzoskwiń to chyba jeszcze nie jadłem. Zatrzymujemy się często. Wszędzie pełno ulicznych sprzedawców oferujących owoce no i oczywiście kwas chlebowy. Tu też doświadczenie bo oni chyba jakoś utrzymuje napój zimny. Może to jest dodawany lód, który z czasem powoduje zmniejszenie procentu kwasu w kwasie. Restauracje oferują kwas chlebowy z chrzanem, czosnkiem itp. Nam to nie "podchodziło".

Po 4 nocach spędzonych w "turbazie" na następne 4 noce zmieniamy miejsce pobytu. Utos - miejscowość nad samym Morzem Czarnym. Jedziemy busikiem. Wyobraźnia pracuje. Piękne plaże, z okna widok na morze, wygodny pokój z łazienką. Zderzenie z rzeczywistością jest dość przykre. Jesteśmy rozlokowani w kilku, chyba prywatnych, mieszkaniach. Standard różny. Nam przypadł pokój od ulicy, która robiła wrażenie zapomnianego zaułka. Widok na jakąś zaniedbaną budę. Obok w przebudowie oczyszczalnia ścieków ale chyba trochę pracuje do zapaszek no.....swojski. Jest za to osobna łazienka, lodówka i wentylator zintegrowany z lampą. Inni mają widok na morze, którego to morza fragment prześwituje między dachami innych zabudowań. Niektórzy mają klimatyzację ale za to wspólną łazienkę. Nie przejmujemy się tym zanadto bo realizując program wycieczki i tak lokum wykorzystujemy tylko jako sypialnię. Całe dnie spędzamy na wycieczkach zwiedzając kolejne miejsca zgodnie z programem przemieszczając się busikiem.

Powrót do kraju tą samą drogą.Busik do Symferopola i sypialny do Lwowa. Sypialny to oczywiście plackarta ale już wiemy. Mamy troche pecha bo obok nas podróżuje matka z 12 letnim synem i 1,5 rocznym dzieckiem, które to dziecko nie pozwala mamie odejść na krok głośno protestując gdy ta na moment się oddala pozostawiając go z bratem. Cóż, trudno, przeżylismy. We Lwowie czekał busik do Przemyśla. Żegnamy przewodnika Olka i jedziemy przez granicę. W Przemyślu parę godzin i łapiemy z przesiadkami pociąg do Bydgoszczy przez Warszawę. W domu jesteśmy na drugi dzień ok. godz. 10.00 tak więc po nieco ponad 2 dobach podróży kończy się wycieczka.

Reasumując: chcieliśmy przygody i jej zaznaliśmy. Obraz Krymu pozostanie w pamięci utrwalony dodatkowo na zdjęciach. Trudności i niedogodności tylko ubarwiły pobyt podkreślając dzisiejszą rzeczywistość na Ukrainie. Zapraszam do oglądania.



Proszę o pytania. Na pewno odpowiem zainteresowanym.