Strona domowa Andrzeja Dzianotta

Powrót - strona główna

Wspomnienia z rejsu Malaga-Lisbona

Jacht s/y Dar Świecia po kilku latach pobytu na akwenie Morza Śródziemnego włącznie z Adriatykiem, M.Jońskim i Egejskim wymagał pilnie remontu. Dyskutowano nad planem powrotu i niestety nie skorzystano z mojej rady by powrót do Kraju rozłożyć na 2-3 etapy po to by spokojnie jacht przygotować oraz jeszcze odwiedzić parę miejsc. Koniec pierwszego etapu miał wypaść w Hiszpanii, potem Lisbona i Polska. Jacht stał w Monfalcone na Adriatyku i zdecydowano, że powrót do Kraju odbędzie się jednym skokiem. Stan techniczny jachtu, głównie poszycie i silnik wymagał solidniego przygotowania przed tak długim rejsem. Niestety nie poświęcono wystarczającej uwagi przygotowaniom. Rejs miał trwać 5 miesięcy (maj-wrzesień) i na ten okres ustalono harmonogram zmian prowadzących. Ja zaplanowałem swój rejs na miesiąc 15.08-15.09 na trasie Alicante-La Coruna ze zmianą załogi po 2 tygodniach.
Niestety przygotowanie jachtu przed rejsem zemściło się w taki sposób, że dopiero pod koniec sierpnia przejąłem jacht w Maladze z zamiarem dopłynięcia możliwie daleko (Lisbona? La Coruna?). Oczywiście już z inna załogą niż ta, która zapisała sie na etapy Alicante-La Coruna. Jacht był teoretycznie sprawny tzn. miał plaster cementowy w kingstonie uszczelniający poszycie oraz chodzący silnik tyle tylko, że średnio podczas pracy, co 4h urywały się śruby fundamentowe mocujące silnik do jachtu. Wiedząc o tej "dolegliwości" zabraliśmy z Kraju zapas śrub a człowiek płynący na funkcji bosmana po komendzie "silnik STOP" potrzebował ok. 8 minut na założenie nowych śrub. Drobiazgiem był brak zamknięcia "maszynowni" bo to tylko hałas pracującego silnika. Wyposażenie nawigacyjne oraz takielunek był OK.
Pierwszym portem była Ceuta. Troche egzotyki. Wesoły incydent, który mógł się skończyć gorzej. Otóż załoga poszła na plażę. Jeden wesołek postanowił wykąpać się nago. Wskoczył do wody a tu plażowicze wezwali policję. Drugi wesołek zorientował się w czym rzecz, zabrał slipy, popłynął i nieznacznie zostawił dla golasa. Ten się ubrał i wylazł z wody. Policjanci lekko zbaranieli. Ostrzegli tylko by nie kąpać się nago i tyle. Obyło się bez kary. To tak ku przestrodze.
Kolejny port to Gibraltar. Wchodzimy, odprawa angielska z całym ceremoniałem, kwity, deklaracje itd. Po zakończeniu odprawy.... informują, że w porcie nie ma miejsca i albo reda (kotwicowisko) albo Algeciras po drugiej stronie zatoki w Hiszpanii. Jakby cholerka nie mogli powiedzieć na początku. Zrobił się prawie wieczór, podobno w Algeciras jest jakaś nowa marina. Okazało się, żę od kilku dni utrzymuje się wiatr zachodni 5-7 i wiele załóg oczekuje na zmianę pogody by wyjść na Atlantyk i dalej płynąć na Wyspy Kanaryjskie. Pod ten wiatr i prąd nie ryzykują i tu czekają na poprawę pogody.
Kotwicowisko też pełne i do tego zafalowane bo wiatr W. Trudno, płyniemy do Algeciras. Wchodzimy do głównego basenu ale zawraca nas pilotówka pokazując palcem kierunek w jaki należy szukać mariny. Prawie już po ciemku znajdujemy marinę. Jest nowa i stoi tylko kilka jachtów. Bardzo dużo miejsca. Stoimy wygodnie. Na drugi dzień jedziemy autobusem do Gibraltaru "na zwiedzanie". Marina: szer. 36 st.07 min. N, długość 5 st.26,1 min.W.
Z uwagi na czas płyniemy dalej nie czekając na zmiane pogody. Niestety okazuje się, że pod wiatr 5-7B, falę i prąd tym jachtem na Atlantyk nie wyjdziemy. ten jacht bardzo nie lubi fali w dziób. W efekcie znowu lądujemy w Ceucie. Po krótkim postoju i analizie prądów pływowych wychodzimy. Trzymamy się brzegów Afryki by nabrać "wysokości" z prądem i potem gdy prąd zmieni kierunek "odpaść". Żagle+silnik. Po ok. 2h kolejne śruby fundamentowe do wymiany. Tym razem coś jeszcze trzeba "podkręcić". Wiatr lekko skręcił na N więc kompletnie "w mordę". Trudno wracamy do Ceuty.
Wychodzimy następnego dnia. Zmieniliśmy taktykę i przy prądzie przeciwnym płyniemy pod brzeg hiszpański. Wiatr jakby wrócił na W więc "podpierając" się silnikiem powoli nabieramy "wysokości". Bardzo powoli. Jest noc, wiatr tężeje.Skała Giraltarska jakby jedzie do przodu. Cofamy się? Zaczynam się zastanawiać gdzie wejść po stronie hiszpańskiej. Postanawiam zaczekać z decyzją na zmianę kierunku prądu. Po zmianie kierunku prądu M. Śródziemne jakby "wypluło" nas na Atlantyk. Im dalej od Tarify prąd coraz słabszy. Dało się płynąć mimo kolejnej zmiany kierunku prądu. Prawdopodobnie gdybyśmy wyszli z Ceuty ze 2 h później to przejście cieśniny w tym dniu by się nie udało. Już w miarę spokojnie dopłynelismy do Kadyksu.
Po postoju i zwiedzeniu Kadyksu wyszlismy w ostatni odcinek do Lisbony. Wiatr zaczął "siadać" i w efekcie silnik. Ostatnia noc przed Lisboną to znowy "atrakcja". Kompletna mgła i bez wiatru. Problem w tym, że szliśmy 5-10 Mm od lądu a jest to obszar bogaty w ryby. Po północy wyszło wiele kutrów i kuterków. Jacht ma radar więc uszy + radar. Tak dopłyneliśmy ok. 5.00 rano do wejścia. Dalej kompletna mgła. Ostatecznie w dryfie poczekaliśmy do godz. 11.00 i po poprawie widoczności wpłynęliśmy do Lisbony.
Ostatecznie jacht został w Lisbonie na zimowanie.
Obecnie jacht jest po remoncie. Pływa po Bałtyku. Więcej zdjęć w relacji z rejsu do Bergen.